Recenzje spektaklu "Ja jestem Żyd z Wesela"

 O monodramie Zbigniewa Walerysia wypowiedziała się m.in. Wisława Szymborska:

– Jest to troszeczkę śmieszna, choć w zasadzie bardzo smutna opowieść, zasłyszana i z melancholijnym humorem napisana przez Romana Brandstaettera – pisała o sztuce Wisława Szymborska. – Jej bohaterem jest Hirsz Singer, karczmarz z Bronowic Małych, który pewnego dnia, nie przeczuwając, co z tego wyniknie, znalazł się wraz z żoną i córką na weselu poety Rydla. No i po kilku miesiącach wynikło. Pan Hirsz, spokojny obywatel i uczciwy kupiec oraz jego córka Pepa, panienka przyzwoicie wychowana, znaleźli się w literaturze. (...) Taki wstyd, taka obmowa, na cały Kraków, na całą Galicję - za co, dlaczego? I nie dość, że poszkodowany został na kupieckim honorze, jeszcze stracił nazwisko, bo  wszyscy zaczęli o nim  mówić „Żyd z Wesela."

Zdjęcie podchodzi z ubiegłorocznego Kozzi Film Festiwal.


Poniżej zamieszczamy również recenzję autorstwa Moniki Żmijewskiej, która ukazała się w "Gazecie w Białymstoku":

WYSPIAŃSKI NABROIŁ

Przyszedł Belial i zburzył moje życie. Cudzym życiem nie chcę żyć! Córka mówi: tate, my weszli do literatury. A ja się pytam: co porządny Żyd robi w literaturze! - krzyczy ze sceny zgnębiony człowiek w czarnym chałacie. I klęka w walizce.

 

               Któż z nas nie zna opowiadania Romana Brandstaettera "Ja jestem Żyd z Wesela"? To rzecz o karczmarzu z Bronowic Małych, Hirszu Singerze - człowieku, którego Wyspiański, umieszczając w swoim dramacie, na stałe wpisał do literatury polskiej. Ze szkodą dla tego ostatniego. Z literackim wizerunkiem Singera prawdziwy Singer nie mógł się bowiem pogodzić, a jego życie zamieniło się w dramat. Zdruzgotany ingerencją we własny los, Singer skończył marnie - rozwiódł się z żoną, rozstał z córką Pepką, której nowy image Racheli bardzo się spodobał, a na koniec zmarł w domu starców... Opowiadanie Brandstaettera to rzecz pozwalająca zrewidować nasze dotychczasowe myślenie na temat utworu Wyspiańskiego. To rzecz o tym, na ile można ingerować w czyjeś życie i je upubliczniać.

"Ja jestem Żyd z Wesela" jest jednocześnie znakomitym materiałem na monodram. Można się było o tym przekonać w sobotni wieczór w kawiarni Fama, która przez godzinę zdążyła zamienić się w adwokacką kancelarię, krakowskie uliczki, karczmę wypełnioną roztańczonym tłumem. A wszystko za sprawą jednego człowieka - Zbigniewa Walerysia, aktora scen wrocławskich, legnickich i jeleniogórskich.

Oto na pustej scenie pojawia się gadatliwy adwokat, który opowiada, jak to pewnego popołudnia 1905 roku przyszedł do niego zgnębiony Żyd, który "nie chciał już żyć cudzym życiem". I za chwilę mamy już owego Żyda, snującego historię swego losu, który uległ diametralnej zmianie, od kiedy wkroczył weń niejaki Wyspiański... To opowieść dramatyczna i przekomiczna zarazem. Waleryś na scenie daje z siebie wszystko. Postaci, o których opowiada, szkicuje drobnym gestem: mówiąc o Pepce, jeszcze nieodmienionej, na jego twarzy rozlewa się łagodność, kiedy mówi o Wyspiańskim - Belialu, wywracającym życie do góry nogami, jego rysy wykrzywia nienawiść. Waleryś-Singer bardzo obrazowo pokazuje wesele Rydla, na które rzeczywiście trafił: sugestywnie krążąc po scenie i krzywiąc się z niesmakiem, pokazuje rozochocony tłum, opisuje Wyspiańskiego: "i nagle widzę, że w progu stoi mały, blady, rudy, nic nie pije i tylko patrzy...", zamaszystym gestem kreśli pijanych poetów i malarzy. 


 

Drobi kroczkami, krzyczy. Za chwilę, w rytm muzyki klezmerskiej - szaleńczej i posuwistej, lirycznej i smętnej - sam zaczyna tańczyć w zapamiętaniu. Wreszcie jest Singer w teatrze, przerażony, siadający na brzeżku krzesła, oglądający na scenie siebie - nieznanego, ogłuszony wstydem ("jak ten Wyspiański mnie opisał! Że mnie ksiądz za chałat ciągnął? że Pepka tańczyła?..."). Jest Singer we własnej karczmie, po przedstawieniu oblężonej przez "poetów i malarzów", chcących oglądać Żyda i jego córkę, jest i Singer zgnębiony prowadzeniem się córki, włóczącej się z artystami do Jamy Michalika... 

Dużo tu humoru (Waleryś udający swą wrzeszczącą żonę i córkę jest przekomiczny), ale więcej ludzkiego nieszczęścia. Singer krzyczący z rozpaczą: "Ja nie jestem Żyd z Wesela, ja jestem Hirsz Singer!!!", mówiący trzęsącym się głosem: "Niczego mi więcej nie potrzeba, tylko Pismo Święte..." - to obraz prawdziwej tragedii człowieka, nie chcącego żyć narzuconym życiem. A końcowa scena, w której Singer klęczy skulony w walizce - to prawdziwy majstersztyk.

Całkiem niezłym pomysłem było pozostawienie kawiarnianych stolików na swoim miejscu i niearanżowanie pospiesznie widowni. W ten sposób monodram Walerysia nie był typowym spektaklem, ale osnową wieczoru teatralnego. Wszyscy mogli potem pozostać przy swych stolikach i - jak niektórzy - zagłębić się w rozmowę na temat teatru. Czasem przeszkadzał telefon dzwoniący do barmana, czasem przeszkadzała łyżeczka, która komuś niechcący spadła na podłogę. Ale przecież wszystko można dopracować.

Oby więcej takich wieczorów.

Monika Żmijewska
Gazeta w Białymstoku

20 – 03 – 2000 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

"Ja jestem Żyd z Wesela"

Zapowiedź nowego monodramu